Marka się sprzedaje. To taka uniwersalna prawda, z której nie zamierzam absolutnie się nabijać, bo sama nie raz się przekonałam, że często [choć niestety nie zawsze] za marką idzie dobra jakość. I właśnie oznakowanie jakości kamieni stało się taką swego rodzaju „marką” w środowisku biżu-handmade’u. Ponieważ jubilerstwo zostawiło nas na lodzie w kwestii opisywania jakości kamieni nieprzejrzystych, to rynek w jakiś sposób ustalił to sam. Ale może zacznijmy od klasyki.
Podstawową klasyfikacją jakości kamienia [głównie, siłą rzeczy, szlachetnego] są wartości opisujące jego przejrzystość [czyli czystość, z angielskiego „clarity”]. Ponieważ twardość nie podlega tutaj dyskusji, szlif jakości innej niż najwyższa od razu dyskwalifikuje kamień, to właśnie jego czystość staje się cechą, która decyduje ostatecznie o klasie kamienia.
Jest kilka nieznacznie różniących się między sobą wersji, ja podają tę, którą stosuje GIA – Gemological Institute of America, i która pokrywa się z podziałem stosowanym w tradycyjnych środowiskach europejskich [czyli głównie w Holandii i Niemczech]. Inne kraje Europy, które sprowadzają większość kamieni z Indii i Chin, używają szerszej i nieco bardziej tolerancyjnej tabelki [tak, węszę tu podstęp forsowany przez producentów gorszej jakości kamieni z Azji. Możecie mnie posądzić o paranoję godną postaci granej przez Mela Gibsona w „Teorii spisku”, ale to naprawdę jest dziwne i śmierdzi na kilometr]. Dla tych, którzy chcą się trzymać starej, dobrej klasyfikacji, wygląda ona w ten sposób: